Forum www.wmh.fora.pl Strona Główna www.wmh.fora.pl
Forum Warszawskiej Magistrali Hutniczej
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tleń Mission - edycja jesienna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wmh.fora.pl Strona Główna -> Reportaż
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Edgar
naczelnik sekcji



Dołączył: 02 Cze 2008
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa-Jelonki

PostWysłany: Śro 4:33, 22 Wrz 2010    Temat postu: Tleń Mission - edycja jesienna

Wyprawa w Bory Tucholskie 10-20.09.2010


Dzień pierwszy:

W ramach wolnego od pracy, postanowiliśmy wybrać się z Gwiazdą na zasłużony odpoczynek. Jako, że nie jesteśmy entuzjastami motoryzacji, w podróż wybraliśmy się koleją. Lubimy podróżować pociągami, choć czasem nie jest lekko (i to dosłownie, ze względu na bagaż). Zaplanowana podróż, zakładała dwie, całkiem dogodne przesiadki. Jazda z Warszawy do Bydgoszczy - spokojnie, w dobrych warunkach. Następnie pół godziny przerwy, w oczekiwaniu na pociąg do Laskowic Pomorskich. Na peronie niezły tłumek, co zwiastowało dramatyczne sceny przy wsiadaniu (co z resztą miało miejsce). W końcu podstawił się pociąg, w postaci jednego EZT marki EN-57. W ramach lepszych warunków fizycznych postanowiłem do wejścia udać się jako pierwszy, by torować drogę dla Gwiazdy. Szkoda, że nie miałem lusterek wstecznych, a spory plecak utrudniał mi obrót, bo zapewne kilka osób miało by dosyć bolesną styczność z moimi solidnymi, wojskowymi butami i odleciało by daleko na peron (przykre, ale zcasem inaczej się nie da). Ich szczęście. Bydło, żulerstwo, dzicz. Szkoda słów. Twisted Evil Gwiazda została brutalnie odepchnięta, przy wejściu, ale w końcu udało się Jej wejść. Z racji dobrej pozycji startowej udało mi się zdobyć miejsca siedzące. Smile Powyższe obrazuje, jak przewoźnicy mają w nosie pasażerów i nie dostosowują pojemności taboru do frekwencji. Twisted Evil Pociąg rusza punktualnie. Przez znaczącą część trasy telepie się niemiłosiernie. Zły stan torów na magistrali, mnóstwo ograniczeń. Chyba nasza WMH ma lepszy stan torowiska, a ruch panuje na niej w żaden sposób, nie porównywalnie mniejszy. Trudy podróży rekompensują coraz piękniejsze widoki za oknem. Po drodze: Rynkowo, Maksymilianowo, Kotomierz, Pruszcz Pomorski, Parlin, Terespol Pomorski, w końcu Laskowice. Tam przesiadka w Arrivę. Na peronie 3, ciekawy skład dwóch autobusów marki PESA. Jeden w starym, drugi w nowym malowaniu. I tu ciekawostka. Składy były ze sobą mechanicznie sprzęgnięte (bez połączeń elektrycznych). „Sterowanie wielokrotne” polegało na zgraniu się maszynistów w jednej i drugiej jednostce, co nie zawsze wychodziło, i były sytuacje, że jeden ze sprzętów hamował, a drugi próbował go pchać, lub odwrotnie. Naprawdę ciekawy sposób jazdy w „trakcji ukrotnionej” Wink . Po ok. pół godzinie jazdy, wśród niesamowitych widoków przemykających za oknem- w końcu upragniony Tleń. Very Happy Na peronie oprócz nas, tylko dwoje ludzi, którzy chyba nie do końca wiedzą, gdzie są i wyraźnie szukają drogi. W końcu pada pytanie, czy nie wiem jak trafić pod dany adres. Z przyjemnością wyjaśniam, jak trafić, co jak późniejsze doświadczenia wykazały, nie było ostatnią taką sytuacją. Laughing Logowanie się w kwaterze i już w pełni można rozpocząć odpoczynek. Very Happy W miejscu zakwaterowania mnóstwo kotów, co bardzo nas cieszyło, i przez czas wyjazdu dostarczało wielu przygód (no, czasami nieco bolesnych, ze względu na pazurki) Wink . Po zwiedzeniu miejscowości i napełnieniu żołądków, postanowiliśmy wybrać się na spacer. Padło na Piekło i „Dom Diabła”. Podczas wycieczki wydarzyło się kilka rzeczy, które pasowały do tych nazw. Shocked Wieczorem, spacerek nad Jezioro Mukrz. Miejsce, które mi się zawsze podobało i mam wiele wspomnień z nim związanych. Następnie kolacja w kawiarni „Lido”. Lokal o niesamowitym klimacie, z bardzo miłą obsługą. Dzień pierwszy stopniowo dobiegał końca. Sąsiedzi z piętra byli dosyć dziwni i trudni w obyciu, ale jakoś to przeżyliśmy. Biedactwa i tak miały wiele zagadek, dotyczących naszej ekipy. Razz Z resztą nie oni jedyni, do czego się już w sumie przyzwyczailiśmy, ale nadal nie rozumiem dlaczego Wink Może ktoś to wyjaśnić? Wink
Sami sąsiedzi stanowili z resztą niezłe indywidua. Przywieźli ze sobą pralkę automatyczną Shocked , którą uruchamiali np. o godz. 04.50 nad ranem Shocked . Ponieważ urządzenie to posiadało kilka pokręteł, moje łapki same rwały się do kręcenia nimi (zboczenie pasjonata syntezatorów analogowych Wink ). Pewnego ranka, pojawiła się kartka z informacją "automat prywatny". Laughing W ogóle, parka bardzo "kochała" łazienkę, bo powyższe pomieszczenie było okupowane przez nich całymi dniami. Tylko ciekawostka. Nie stwierdzono, by któreś z nich, korzystało z prysznica. Ale to szczegół. Kuchnia też była ich ulubionym miejscem. Nie sposób było z niej skorzystać. Ponadto, klientela nie była w ogóle kontaktowa. Pewnego wieczora, przyjechała rozrywkowa ekipa z Łodzi. No! Mieliśmy satysfakcję Smile Łodzianie zajęli kuchnię, przy okazji obróbki grzybów, zrobili niezłą imprezę - zmuszając tym samym dziwaków, do przesiadywania w pokoju. Ponadto, byli niezwykle mili i kontaktowi. I przynajmniej nie patrzyli się na nas, jak na przybyszów z innej planety, jak to czyni wielu ludzi (kolejny raz się pytam: o co chodzi?).

Dzień drugi.

Wycieczka na trasie: Tleń, łąki (byłe jezioro) Zdręczne, Wiadukt Niebieski, Starnie, kawałek Pętli Zatoki, Most Miłości, Most Kolejowy – Tleń.

Pogoda całkiem ładna. Po porannym szaleństwie z kotami czas wyruszyć na trasę. Przejście przez centrum Tlenia, most nad rzeką Wdą i już niebawem urokliwy las. Za restauracją strome podejście. Las niesamowicie pachniał. Grzyby same wchodziły do rąk, choć specjalnie nie planowaliśmy ich zbierania. Po pół godzinie dosyć szybkiego marszu - dochodzimy na Zdręczne. Wszystko wskazuje na to, że było to kiedyś jezioro, które w wyniku procesu eutrofizacji przekształciło się w torfowisko, a w znacznej części po prostu w łąkę. Ładnych parę lat temu, było to niemal gwarantowane miejsce, gdzie można było spotkać Jeleniowate. Tym razem, spotykamy stadko byków, na całe szczęście przypiętych do gruntu, zważywszy, że Gwiazda miała bluzkę z czerwonymi akcentami. Laughing Po wizycie na Zdręcznych i małej lekcji przyrody, jaką pozwoliłem sobie udzielić, udaliśmy się na wiadukt „Niebieski”. Jest to nazwa wymyślona przeze mnie, ze względu na kolor, na jaki pomalowana jest konstrukcja obiektu. To jedyny stalowy wiadukt między Osiem, a Tleniem. Wiaduktów jest w sumie pięć. Wszystkie bardzo ładne. Ponieważ rozkład jazdy znam niemal na pamięć postanowiliśmy poczekać na pociąg. Kila fotek autobusu szynowego Arrivy. Po udanej sesji fotograficznej udaliśmy się drogą pożarową nr 28, przez zaplecze Starni do punktu widokowego nad pobliskim zalewem. Miejsce niesamowite, z widokiem, na największą wyspę o nazwie Madera, noszącą ślady powszechnie tam grasujących bobrów. Dłuższa chwila odpoczynku, bo tamtejsze trasy wymagają poświęcenia sporego wysiłku na ich pokonanie, ze względu na znaczne deniwelacje terenu. Podczas postoju, przelatuje kilka szerszeni ale wszystko kończy się dobrze. Gwiazda wypoczywa, ja lustruję pobliskie urwiska i brzeg zalewu, czasem osuwając się kilkanaście metrów w dół Razz (dobrze, że Gwiazda tego nie widziała). Już mieliśmy się zbierać, gdy zauważyliśmy startującego gdzieś niedaleko Orła Bielika. Te bardzo ładne ptaki urzędują na pobliskiej wyspie. Następnie, udaliśmy się górną częścią brzegu zalewu, w stronę Mostu Miłości. Po drodze mijamy wspaniałe okazy sosen i dębów oraz innej roślinności, przy okazji napawając się widokami na zalew. Cały czas udzielam lekcji przyrody, odnosząc się do tego co mijamy. W końcu Most Miłości. Obiekt związany z miejscową legendą (całkiem ciekawą i z happy endem). Na moście i w jego pobliżu obfita sesja zdjęciowa, częściowo ukierunkowana na tematykę obiektu Wink Razz . Następnie powrót do Tlenia przez niesamowity las. Po ok. 20 minutach marszu osiągamy most kolejowy. Obiekt bardzo ciekawy, zlokalizowany na bardzo urokliwej trasie kolejowej z Laskowic Pomorskich do Szlachty (Czerska). Zwiedzanie w/w obiektu oraz pobliskiego kamienia, będącego pomnikiem przyrody. Późne popołudnie o charakterze wypoczynkowym, jako seria mini-spacerków wraz z wizytą w urokliwym „Lido”

Dzień trzeci.
W górę Wdy – czyli jak to jest w „innym świecie”

Pogoda nadal dopisuje, więc trzeba korzystać. Początek trasy, poprowadziłem przez rzekę Prusinę, która w tym miejscu bardziej przypomina górski potok, pełen wodospadów i kamieni. Następnie, po osiągnięciu szczytu skarpy udajemy się skrajem lasu w stronę Wdy. Po drodze mijamy nieczynne od kilku lat - ośrodki wczasowe. W końcu dochodzimy do szczytu doliny większej rzeki. Stopniowo zanurzamy się w dolinę. Naszym oczom ukazują się niesamowite widoki. Chłód, źródła bijące ze stoków skarpy, pomnikowe drzewa wielu gatunków. Jesteśmy nad samą wodą. Teren robi się coraz trudniejszy. Mnóstwo zwalonych drzew, krzaki, grząsko. W którymś momencie czujemy się jak w dżungli. Przydała by się maczeta Wink . Ja wspinam się do źródeł, wykonując mnóstwo obserwacji. Skarpy mają ok. 20-30 metrów wysokości względnej. Do tego bardzo stromo nachylone stoki. Oprócz tego - sporo głazów. Naprawdę można się poczuć jak w górach. W końcu, na chwilę wychodzimy z tego przepięknego zakątka, by podziwiać zakola Wdy. Po odpoczynku ciąg dalszy eksploracji. Znów źródła, strome skarpy, grząsko. Tyle, że tym razem, las bardziej świetlisty. Ja chodzę ścieżkami, którymi chodzą tylko zwierzęta. Skarpy coraz wyższe, teren coraz trudniejszy. Żeby nie Gwiazdy nie zamęczyć do końca, wychodzimy z tego cudownego świata i udajemy się w stronę Tlenia. Popołudnie pożytkujemy na wypoczynek oraz nieco mniejsze spacerki oraz zabawy z kotami. Wieczór spędzamy w „Lido”, rozmawiając z bardzo miłą obslugą. Na kwaterze mamy „kibiców” w postaci małżeństwa z Łodzi, którzy są pełni podziwu dla naszego stylu wypoczynku oraz tego, co zwiedzamy.

Dzień czwarty.

Tleń, Wierzchy, Zgorzały Most, Wierzchy, Jezioro Mukrz i okolice. Czyli szlakiem ruin i zniszczenia.

Pogoda jak na zamówienie. Tego dnia nie żałujemy sobie snu i na wycieczkę wyruszamy średnim popołudniem. Przez Wierzchy do starego młyna i tartaku w Zgorzałym Moście. Po drodze wdrapujemy się na ambonę, lustrując niesamowite widoki okolic miejscowości Pruskie, w tym pobliskie lasy i bagna. Młyn i tartak od wielu lat nieczynne. Pamiętam jeszcze czasy ich świetności. Wrażenia raczej smutne. Obiekty stopniowo popadają w ruinę. Szkoda, bo naprawdę (zwłaszcza młyn) są bardzo ładne. Ze względów technicznych wracamy to samą trasą, którą przyszliśmy. Dopiero w Wierzchach podejmuję decyzję, że idziemy wokół jeziora Mukrz. Ten akwen jest ciekawy i zawsze mnie fascynował. Jest połączony z Zalewem Żurskim, w wyniku czego występują na nim wahania poziomu wody, w zależności od reżimu pracy elektrowni. Oba zbiorniki dzieli wąska grobla, z prawie niewidocznym przepustem. Po drodze zbieram owoce Dzikiej Róży, które po stosownej „obróbce” zjadam. Jezioro obszedłem w swoim życiu wielokrotnie. Nie byłem natomiast, nigdy we wschodniej stronie półwyspu, między Mukrzem i zalewem. Kiedyś znajdował się tam ośrodek Marynarki Wojennej i nie było nawet mowy, by podejść tam do płotu. Z tego co wiem ośrodek zmienił właściciela. Ciekawość była tak silna, że udaliśmy się na teren. Brama otwarta. Cisza, spokój, zero ludzi. W pierwszym domku otwarte drzwi. W drugim, w trzecim…..Hmmm. Coś jest nie tak. Jak zobaczyliśmy oszabrowane skrzynki elektryczne, to wszystko stało się jasne. Ośrodek jest opuszczony. Zwiedzamy domki. Skala dewastacji nawet nie taka wielka. Widać, że był tam bardzo wysoki standard wyposażenia. Szok. Jak takie coś można było zostawić? Zlustrowaliśmy świetlicę i kilka domków, przy okazji dokonując ciekawych odkryć i „zabezpieczając” różne, ciekawe materiały, w tym książki. Pomost, choć okazały, był w bardzo złym stanie technicznym i wejście na niego mogło się bardzo źle skończyć. Największym szokiem była wizyta w byłym kasynie, stołówce i zapleczu kuchennym. Tu skala dewastacji znacznie większa. Potężne obiekty. Po drodze nie brakuje ciekawych znalezisk. Na zapleczu kuchni znajdujemy kompletną zastawę stołową i to nawet nie zniszczoną. Wiedziałem, że gdzieś na terenie jest stacja energetyczna. Szukałem jej. Ok. kilometr od ośrodka, linia 15 kV schodzi pod ziemie. Widziałem, że odłącznik liniowy jest zamknięty, co mogło wyraźnie sugerować, że prąd dopływa do ośrodka. To mnie bardzo zaniepokoiło. Znajduję stację. Słyszę, że transformator pracuje. Obejrzałem kłódki. Na szczęście, stacja jest zabezpieczona. Uff. Jeżeli wszedł by tam ktoś, kto nie ma pojęcia, co tam jest – niechybnie by zginął, rażony potężnym napięciem. Upiekł by się i tyle. Pod koniec lustracji spotykamy starszego pana, który opowiada nam o dramatycznej historii tego miejsca. O nieodpowiedzialnej właścicielce, która (być może celowo) doprowadziła obiekt do ruiny. Następnie udaliśmy się nad zatokę-zakole przy moście kolejowym. Bardzo urokliwe miejsce. Do tego udaje nam się strzelić fotki, w momencie, gdy pociąg znajduje się na moście. Wieczór tradycyjnie spędzamy w „Lido” oraz na zabawie z kotami.

Dzień piąty.
Wycieczka do Grudziądza.

Porannym pociągiem mkniemy do Laskowic Pomorskich by złapać przesiadkę w kierunku Grudziądza. Cała podróż oczywiście Arrivą. Jest trochę po godz. 09.00. Skład z dwóch jednostek. Napełnienie raczej małe. Oczywiście, znów „trakcja ukrotniona”. Linia kolejowa do Grudziądza w gorszym stanie technicznym niż do Tlenia, więc nie pędzimy zbyt szybko. Po drodze mijamy Jeżewo, Dubielno, Grupę, Górną Grupę, Dragacz. Widoki za oknem, jak zwykle w tych okolicach, zapierają dech w piersiach. Po drodze kilka starych wiaduktów nad torami. Część z nich jest zniszczona. W końcu dojeżdżamy do Wisły. Przepiękna panorama miasta. Po lewej widok na Starówkę, po prawej widok na Kępę Strzemięcińską z koszmarnymi blokami, które psują krajobraz oraz plątaniną słupów i przewodów (oraz "ogródkiem", który bardzo pragnę zwiedzić), co mnie osobiście nie przeszkadza. W końcu wjeżdżamy na potężny most kolejowo-drogowy. Stacja Grudziądz. Ten obiekt ma już czasy świetności dawno za sobą. Wygląda obskurnie, niczym nasz Dw. Wschodni. Ze względu na umieszczone wszędzie reklamy pewnej sieci sklepów, o dosyć urokliwej nazwie, stwierdziłem, że może tak powinna się nazywać opisywana stacja. Market znajduje się z resztą w budynku dworca. Po wyjściu z tego koszmarnego obiektu, udajemy się do pobliskiej zajezdni tramwajowej, w celu ewentualnego jej zwiedzenia. Niestety, akurat trafiliśmy na czas, gdy wagony serii 105, wyremontowane przez ZNTK Mińsk Mazowiecki, przechodziły proces homologacji i do zajezdni nie dało się wejść. Dyspozytor zaproponował, by przyjechać w sobotę, kiedy będą się odbywały imprezy na wzór naszego DTP, ale w rozszerzonej formie, gdyż zakładały zwiedzanie innych miejsc, związanych z funkcjonowaniem miasta, np. wodociągi. Tramwajem linii 1, udajemy się do Tarpna. Sieć tramwajowa w Grudziądzu może nie jest zbyt imponująca, ale za to bardzo ciekawa i klimatyczna. Na trasie 1 i pewnej części 2 dominują odcinki jednotorowe z mijankami. Przejazd przez starą część miasta to niesamowite przeżycie. Wąskie, kręte uliczki, stare kamieniczki dają wspaniały klimat. Uważam, że jeżeli ktoś nie był, to warto, by się tą częścią trasy przejechał. Dojechaliśmy do Tarpna. Z tego miejsca udaliśmy się piechotą na Starówkę. Ta część miasta jest obecnie w remoncie, a ściślej wszelkiego rodzaju nawierzchnie, co znacznie utrudnia spacerowanie. Udajemy się nad Wisłę. Rzeka wylała tak mocno, że jej wody dotarły pod samą skarpę. Zwiedzamy nadwiślański teren, dokąd jest to możliwe. Pogoda psuje się. Zaczyna padać, robi się zimno, co nieco krzyżuje nam plany. Ponadto, czas biegnie szybko, a pociąg powrotny jest o 15.54. Nie jest to w prawdzie ostatni pociąg, ale jedyny, z którego jest przesiadka na pociąg w rejony, w których mieszkaliśmy (ech, te nasze, polskie realia podróży Twisted Evil ). Ten, po 19.00 dowiózł by nas do Laskowic, a później brak możliwości dojazdu czym kolwiek. Ponieważ dopadł nas głód, udaliśmy się do jednej z pizzeri. Zamówiliśmy po małej pizzy. Gdybyśmy wiedzieli, jak „mała” jest ta pizza, to wystarczyła by nam spokojnie jedna na dwoje. Wink A tak, to mieliśmy sporo żarcia na później. Smile Przy okazji, znowu wzbudzaliśmy sensację. Wink Przy stoliku obok, siedziała parka młodzieży (chyba) licealnej, która wymieniała komentarze na nasz temat, na tyle głośno, że sporo słyszeliśmy. O co tym ludziom chodzi? Co ich gryzie? Przecież nie wyróżniamy się niczym szczególnym, a mimo to wzbudzamy sensację. Pogoda całkiem się popsuła Sad . Zaczęło strasznie lać. Jedynką jedziemy na dworzec. Na peronie dziki tłum. Głównie rozwrzeszczana młodzież szkolna. Jak na złość, podjeżdża pojedynczy autobus szynowy. Twisted Evil Napełnienie ok. 300 %. Nie ma gdzie szpilki wcisnąć, nie mówiąc już o „komforcie” podróży, wśród specyficznej grupy pasażerów, jaką jest młodzież szkolna. W całym pociągu muzyka wątpliwej jakości, puszczana z telefonów. Odjazd ze stacji z ok. 20 minutowym opóźnieniem, co jak czytam tu i tam, jest o tej godzinie „normą”. Rzutem na taśmę zdążmy na pociąg w kierunku Czerska. Wieczór jak zwykle w „Lido”. Pogoda straszna.

Wstępna dokumentacja foto dostępna tutaj:

[link widoczny dla zalogowanych]

Koniec części pierwszej.

CDN…..


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Edgar dnia Sob 3:23, 09 Paź 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Edgar
naczelnik sekcji



Dołączył: 02 Cze 2008
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa-Jelonki

PostWysłany: Czw 3:07, 23 Wrz 2010    Temat postu:

Ciąg dalszy nastąpił – czyli część druga.


Dzień szósty – czyli pogoda dała odpust. Tleń – Grzybek – Starnie – Tleń.



Od wczoraj lało strasznie. Ciężko było wystawić nos za drzwi. Koty trząchały łapami. W związku z takim obrotem rzeczy, postanowiliśmy nieco dłużej pospać. Około godziny 13.00 nagle niebo rozbłysnęło promieniami słońca. Postanowiłem więc, by nie marnować czasu, zważywszy, że dzień coraz krótszy. Zapada decyzja. Idziemy w las. Ponieważ lubię bywać w Grzybku, zaplanowałem właśnie tą trasę. Jest co prawda trochę mokro, ale solidne buty skutecznie zapobiegają zamoczeniu nóg. Najbardziej optymalnym wariantem trasy jest przejście przez most kolejowy, który jak zwykle jest podziwiany z każdej strony. Dobre oświetlenie pozwala zobaczyć to, co znajduje się pod wodą. Podczas jednego z moich pobytów, „zwiedzałem” konstrukcję mostu chodząc po wewnętrznej stronie kratownic. Nie przejmowała mnie ewentualność, że mogę spaść. Wszak woda głęboka, do brzegu niezbyt daleko, a pływać umiem – nawet w ciuchach. Włos mi się na głowie zjeżył, gdy kiedyś zaświeciło słońce i ukazało się coś strasznego pod wodą. Mogę domniemywać, że most został uszkodzony w trakcie działań wojennych i jego część kratownic znalazła się pod wodą. Te szczątki jeżą się, postawione na sztorc, około pół metra pod powierzchnią wody. Od tego momentu odechciało mi się wycieczek po wnętrzu konstrukcji. Po dokonaniu lustracji tego niezwykłego obiektu udaliśmy się w dalszą drogę, maszerując żółtym szlakiem im. Alfonsa Hoffmana. Tak przy okazji, polecam poczytać o dokonaniach tego niezwykłego człowieka . Po wdrapaniu się na szczyt wzniesienia, pokazałem przyczółki nieistniejącego wiaduktu, który kiedyś był częścią promenady wcześniej opisywanego bohatera. Sądząc po szczątkach, budowla miała typową, zunifikowaną konstrukcję, którą można spotkać na mazurskich, pomorskich i śląskich liniach. Po lustracji szczątków obiektu skręciliśmy w prawo, w las. Po prawej stronie, przez gęsty las rozpościera się ładny widok na zalew, po lewej widać ślady planowej gospodarki leśnej, mającej na celu przywrócenie pierwotnej struktury lasu. Przy okazji, za naszymi plecami przemyka stado saren, robiąc przy nieco hałasu. Przeszliśmy przez polanę, zwaną pl. Zagórskiego, a następnie po stromym zboczu, zeszliśmy nad zalew by podziwiać szczątki zwalonego dębu, który kiedyś runął do wody rażony piorunem. Na dębowym pniu widać ślady szabrowania drewna. Sam pień, zawiera wiele ciekawych kształtów, które mogą nawet budzić pewne skojarzenia Wink . Słońce oświetla taflę zalewu, powodując migotanie tysięcy „brylantów”. Po ponownym wspięciu się na skarpę, przechodzimy obok pary wiekowych dębów, które ze względu na swoje wzajemne położenie, mogą przypominać parę stojących obok siebie ludzi. Po dotarciu do Zatoki Chłop, przechodzimy przez Most Miłości, rozkoszując się widokiem dzikiej przyrody, rozlewiska zlokalizowanego w pobliżu mostu oraz bobrowych tam. Następnie szybkim krokiem okrążamy rozlewisko, podziwiając niesamowite widoki, które tworzy bagienna roślinność. Droga stopniowo pnie się do góry o jakieś 20 metrów wysokości względnej. Jesteśmy przy skrzyżowaniu dróg na punkt widokowy, Grzybek, Starnie i Tleń. Najkrótsza trasa prowadzi skrajem zatoki Dyżurznia, ale ze względu na występowanie tam czarnych zwierzątek, ryjących w ziemi, zarządzam wariant objazdowy, dłuższy o ok. 3,5 km. Trasa wcale nie jest monotonna. Co chwilę w górę i w dół. Przecinamy kilka cieków wodnych. W końcu, po ok. pół godzinie osiągamy Grzybek. Wchodzimy na most, przerzucony nad zalewem. Patrząc w górę rzeki, po prawej zatoka Dyżurznia, po lewej wody zalewu oraz widok na wyspę Maderę. Sam most, typowy dla obiektów, które powstały podczas budowy zalewu ok. 1930 roku. Obiekt betonowy, z widocznym brakiem środkowego przęsła, które uległo zniszczeniu podczas II Wojny Światowej. W miejscu ubytku ułożona prowizoryczna konstrukcja, która jak to prowizorki – służy do dziś. Niemal identyczna przeprawa znajdowała się w Tleniu i została zburzona podczas budowy współcześnie istniejącego obiektu. Ciekawie wygląda to, że prześwit między sklepieniem przęsła, a lustrem wody jest dosyć mały, co sugerowało mi kiedyś, że most powstał przed spiętrzeniem wód rzeki Wdy. Jak mi się udało ustalić, most powstał w trakcie budowy zalewu i tak miał wyglądać. Następnie udaliśmy się w rejon Zatoki Wylewy, gdzie zlustrowaliśmy pobliską jabłonkę, pomost oraz wykonaliśmy sporo zdjęć. Opisywana zatoka, w miarę udawania się w jej głąb, odkrywa coraz nowsze i coraz ciekawsze widoki. Jej linia brzegowa jest bardzo rozbudowana, co tym bardziej dodaje smaczku. Nie doszliśmy do końca zatoki, ze względu, że było już po godzinie 16.00, a po 18.00 robi się ciemno, więc chcieliśmy uniknąć tego, że noc nas zastanie w lesie. Do wysokości Starni, wracaliśmy tą samą trasą. Następnie stromo pod górę, w stronę wiaduktu niebieskiego. Zmiana trasy powrotu, spowodowana była awarią nogi u Gwiazdy. Po drodze spotykamy stado saren, które w końcu nas zauważyły i czmychnęły w las. Po przejściu pod wiaduktem, znaleźliśmy się na szosie między Osiem, a Tleniem. Idziemy chodnikiem/ścieżką rowerową, które powstały zaledwie kilka miesięcy temu. Teraz przynajmniej nie ma uciążliwego chodzenia poboczem, co ma znaczenie, bo kierowcy, pomimo ostrych spadków i łuków na opisywanej drodze, rozpędzają się znacznie. Przed samym Tleniem, seria pięciu zakrętów, przypominających te, występujące w górach. Sam teren, też wykazuje się znacznymi różnicami poziomów. Po drodze mijamy mogiłę zbiorową z czasów Wojny i po ok. 25 minutach osiągamy Tleń. Stwierdziliśmy, że od razu udamy się do „Lido” gdzie spędziliśmy kilka godzin na spożywaniu posiłków oraz b. miłej rozmowie z obsługą. Przy okazji, mogłem zobaczyć elementy wyposażenia kawiarni, które pamiętam jeszcze z przed ok. 30 lat, min. lampki, kufle itp. Późnym wieczorkiem docieramy do miejsca zakwaterowania. Czas się kłaść, bo rano trzeba wstać. Z kładzeniem się spać, było ciężko, bo oczywiście jeszcze trzeba było wygłaskać siedem kotów. Smile


Dzień siódmy – czyli na straganie, w dzień targowy.


O godzinie 08.33 wsiedliśmy w pociąg by udać się na targowisko w Osiu, w celu dokonania zakupów miodu, który nie raz już został wypróbowany. Przywoziłem go nie raz i nikt nie narzekał. Po zakupie upragnionego produktu, pochodziliśmy nieco po Osiu. Pogoda jednak nie nastrajała do spacerów. Zimno i przelotne opady. Do najbliższego pociągu ponad 4 godziny, do odjazdu PKS-u, ok. 2 godzin. Do Tlenia ok. 5 km, więc to godzinka spacerku. Mój plecak wyładowany po brzegi. Szelki trzeszczą, ale ponieważ zostały kiedyś przeze mnie zmodyfikowane, nie ma ryzyka ich urwania się. Ładunek ważył sporo, ponad 10 kg. Mnie to nie rusza. Idziemy. Szosa monotonna strasznie. Ja bym wolał przez las, ale Gwiazda miała awarię nogi, lekkie buty i nie chciałem Jej katować. Do Tlenia szliśmy dokładnie 61 minut. Wdepnęliśmy do „Lido” Pogoda popsuła się po całości. Złapała nas senność i przespaliśmy kawałek popołudnia. Obudziły nas jasne promienie słońca. Znów wycieczka na most kolejowy i pobliski kamień. Następnie zlustrowaliśmy od dawna nieczynny ośrodek wczasowy, zlokalizowany tuż przy torach, a ściślej kilka domków, które niego pozostały. Następnie udaliśmy się nad zatokę, z urokliwym pomostem, z którego można robić genialne zdjęcia pociągów, a zwłaszcza ujęcia, kiedy pociąg znajduje się na moście. Kolejnym punktem było kąpielisko nad jez. Mukrz, gdzie spędziliśmy sporo czasu, robiąc zdjęcia niesamowitych krajobrazów, oraz podziwiając okazy ok. 150-letnich sosen. Wieczór spędzamy na głaskaniu kotów.

Dzień ósmy – czyli Wda jest naprawdę czarną wodą.

Trasa: Tleń – Osie – Żur – Krąplewice (PKS) – Krąplewice – Leosia – Gródek (pieszo) – Gródek – Drzycim – Wery – Żur – Osie – Tleń (PKS)
Pogoda jest raczej średnia ale postanawiamy wyruszyć na trasę. Był mały ból, którym PKS-em jechać. Według rozkładu, są w odstępie 8 minut, tyle że mają bardzo różne trasy, choć dojeżdżają w prawie to samo miejsce. Mała konsultacja z kierowcą pierwszego autobusu, wspomagana mapą i podejmuję decyzję, że jednak pojedziemy następnym, gdyż będzie bliżej. Autobus przyjechał nieco spóźniony, co dało się odczuć po trasie. Tak jakoś znajomo mi to wyglądało. Wink Czułem się, jak to ja bym jechał. Smile Po drodze, jak zwykle niesamowite widoki. Przed przystankiem docelowym, widoki zaburza niesamowity smród, generowany z gigantycznej fermy świń, w miejscowości Pólko. Od najmłodszych lat pamiętam, że ten smród tam się zjawiał zawsze. Wysiadamy w Krąplewicach. Kierujemy się szosą w kierunku na Gródek. Po ok. 1,5 km skręcamy w las. Drogę wskazuje nam tablica z informacją „Diabelski Kamień 3,5 km". Droga tłuczniowo – asfaltowa. Cały czas prowadzi w głąb doliny. Przypomniałem sobie, że kiedyś nią zjeżdżałem rowerem. W sprzęcie wtedy zablokowały mi się pedały i możliwa była tylko jazda „na wybiegu”. Zbocza doliny ukazują niesamowite widoki. Po ok. 40 minutach docieramy w okolice Leosi. Teraz najważniejsze zadanie. Trzeba odnaleźć kamień, na temat którego informacja widniała na drogowskazie. W końcu jest nasz cel. Największy, odkryty na Pomorzu głaz. Nie da się na niego wejść, gdyż odwiedzający go goście strasznie wyślizgali jego powierzchnie. Wszędzie widać ślady dewastacji różne malunki, rysunki i rycie w kamieniu. Ech. Dzicz. Oczywiście z opisywanym kamieniem wiąże się szereg miejscowych legend i jest on różnie nazywany. Raz jako Diabelski Kamień innym razem, jako Kamień Napoleoński lub Św. Wojciecha. Obiekt został gruntownie obfotografowany. Kolejnym punktem wycieczki był most kolejowy nad rzeką Wdą, o bardzo imponującej konstrukcji oraz wysokości. Po drodze na most, przeszliśmy przez przystanek kolejowy Leosia. Kiedyś była to stacja. Nie wiem, jaka była geneza istnienia stacji w tym miejscu. Zapewne miała swój udział w budowie pobliskiej elektrowni wodnej w Gródku. Po lustracji przystanku i kilku przyległych zabudowań udaliśmy się torami do mostu kolejowego. Gwiazda, widząc już barierki mostu, stwierdziła: „Phi. Taki mały?” Drastycznie zmieniła zdanie, gdy okazało się, że most jest całkiem długi, a korony drzew znajdują się znacznie niżej niż torowisko. Po spojrzeniu w dół zakręciło się nam w głowach. Most ma znaczną wysokość ok. 25 – 30 metrów od lustra wody. Z wyglądu nieco przypomina słynne wiadukty w Stańczykach. Napięcie wzrasta, zwłaszcza przy zbliżeniu się do barierek. Są miejsca, gdzie nie ma ich praktycznie wcale. Sama konstrukcja barierek też jest mocno nadgryziona zębem czasu i nie tylko. Patrząc w dół można uwierzyć, że rzeka Wda, słusznie jest nazywana Czarną Wodą. To, co kipiało na dole miało właśnie kolor czarny. Na samym moście wykonujemy szereg zdjęć, w tym takie, gdzie nogi mamy zwieszone w dół, w stronę wody. Po lustracji mostu schodzimy w dół, by jego imponującą konstrukcję podziwiać od dołu. Zejście odbywa się po skarpach obsypujących przyczółki mostu, wypełnionych dla wzmocnienia kamieniami. W związku z powyższym łapiemy kilka poślizgów. Od dołu podziwiamy łuki o imponującej rozpiętości. Podczas rozmowy, konstrukcja mostu daje niesamowity pogłos, niczym niektórych ustawień reverbu. Smile Rzeka pod obiektem płynie bardzo wartko, bardziej przypominając górski potok. Wrażenie to pogłębia się, gdyż w nurcie wody nie brakuje głazów i zwalonych drzew. Po kilku minutach docieramy do budyneczku stacji limnigraficznej, zlokalizowanej w pobliżu pozostałości starego mostu kolejowego. Widać też doskonale nasyp prowadzący do tego obiektu, a w górze, wśród krzaków - przyczółki. Nasyp jest bardzo dobrze zachowany i dzięki niemu wyraźnie widać dawny przebieg linii kolejowej w tym rejonie. Napięcie wzrasta przy pokonywaniu rzeki Wdy, przez mostek, którego konstrukcja jest mocno już nadwątlona, deski są spróchniałe, a wielu - nie ma wcale. Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że w dole płynie wzburzona rzeka, rozbijająca swe wody o leżące głazy oraz powalone drzewa. Po ekscytującej przeprawie na drugi brzeg, prowadzę dalszą lustrację starej trasy linii kolejowej. Gwiazda zostaje na dole, a ja wspinam się po nasypie w celu zdobycia przyczółków byłego mostu. W końcu, po paru minutach przedzierania się przez krzaki i ślizgania na gliniastym gruncie, docieram do przyczółków. Tu trzeba bardzo uważać. Wyjście o krok za daleko, może skończyć się tragicznie. W najlepszym razie połamaniem się i przymusową kąpielą w rwącej rzece. Wysokość starego mostu nie różniła się znacznie od nowego. Miał on tylko inną konstrukcję – kratową z jazdą górą. Z przyczółków udaje się nasypem, tak jak by w kierunku Drzycimia. Nasyp jest świetnie zachowany. Ciekawostką jest to, że kolejowe linie telekomunikacyjne oraz blokad liniowych, są poprowadzone wzdłuż starej trasy, dopiero ok. 300 metrów za byłym mostem skręcają gwałtownie w lewo, w kierunku współczesnego przebiegu trasy. W końcu schodzę z nasypu, cały mokry, bo trawy na nim sporo, a dni ostatnio deszczowe. Wracamy z powrotem na lewy brzeg Wdy, przez opisywany wcześniej mostek. Lustrując jego konstrukcję, można domniemywać, że zostały w niej wykorzystane elementy starego mostu kolejowego. Po krótkim postoju i pozbyciu się kilku chodzących po nas kleszczy, udaliśmy się w stronę torów. Tu natknęliśmy się na miejsce, upamiętniające pobyt w tym miejscu Papieża Jana Pawła II, w ramach spływów kajakowych. Miejsce zadbane i utrzymane w bardzo dobrej kondycji. Podejmuję decyzję, że nie będziemy wracać do przystanku w Leosi, tylko pójdziemy w górę rzeki. Po stromym podejściu, znaleźliśmy się na szczycie urokliwej doliny. Rzeka płynęła szaleńczym tempem ponad 20 metrów poniżej. Strome brzegi były nachylone pod bardzo dużym kątem, względem rzeki. Biada temu, kto by zsunął się po tej skarpie. Po drodze drzewa i głazy. Maszerujemy przez ok. pół godziny skrajem doliny, podziwiając widoki. Widać, że teren jest tu znacznie bardziej urozmaicony, niż w okolicach Tlenia. Można zuważyć też większe ilości głazów. W końcu docieramy pod budynek elektrowni w Gródku. To bardzo ważny obiekt, z punktu widzenia historii Polski i polskiej elektroenergetyki. Była to pierwsza elektrownia wodna w wolnej Polsce. Obiekt był budowany w latach 1914 – 1923. Stąd prąd popłynął min do Gdyni i znacznej części Pomorza. Od budowy w/w elektrowni zaczął się rozwój polskiej elektroenergetyki i zaczątki całego systemu elektroenergetycznego. Nieocenione zasługi miał tu wspomniany wcześniej Alfons Hoffman. Sam sposób doprowadzania wody do turbin elektrowni, za pomocą kanału derywacyjnego został wykorzystany jeszcze w dwóch innych obiektach, min w elektrowni Żur i Samociążek. W przypadku tej ostatniej, do powstania kanału wykorzystano łańcuch jezior. Po wojnie, budynek elektrowni w Gródku, został pozbawiony jednej z kondygnacji oraz ładnego dachu. Obecnie wygląda dosyć szpetnie. Po obserwacji obiektu, udaliśmy się do jazu zasuwowego, zlokalizowanego przy szosie. Budowla ta, zawiera oryginalne elementy napędowe firmy Voith, datowane na rok 1911. Gwiazda już miała trochę dosyć, zważywszy, że tempo wycieczki narzuciliśmy sobie dość ostre, ale postanowiłem, że pójdziemy jeszcze nad Zalew Gródecki i zlustrować zaporę wodną piętrzącą wody zalewu (zapora od elektrowni oddalona jest o ok. 1000 metrów). Kanał derywacyjny przekopany jest przez znacznej wysokości wzniesienie, co tym bardziej budzi podziw dla jego wykonawców. Po ok. 10 minutach docieramy nad zalew. Nie jest on zbyt duży, raczej przypomina nieco szersze koryto rzeki. Zapora jest imponującym obiektem, który ma blisko sto lat. Dreszczyk emocji budzi przejście nad jazami. Pomost wykonany jest z ażurowej siatki, tak, że wszystko widać na dole. Napędy jazów robią niesamowite wrażenia. Lustracji zapory wróciliśmy na przystanek w oczekiwaniu na PKS. W zabudowaniach po drugiej stronie szosy kręcił się rudy kot, który wyraźnie się przed nami popisywał. Autobus przyjechał punktualnie. Zasiedliśmy wygodnie i przez okna spoglądaliśmy na niesamowite krajobrazy. Teren bardzo pofałdowany, szosa wąska i kręta. Stary Autosan ledwo dawał radę na podjazdach. Z początku zastanawiałem się, jaką trasą pojedziemy. Po paru minutach zorientowałem się, że będziemy jechać przez Żur i Osie, a nie jak wcześniej myślałem przez Brzemiona. Po bokach szosy wspaniałe dęby. Powodują one jednak problemy przy wymijaniu się pojazdów. Droga typowa dla Pomorza, Warmii i Mazur. Ja podziwiam linie energetyczne, biegnące do węzła przy elektrowni Żur. Najpierw linia 110 kV Kotomierz – Żur, a później dołączyła do niej linia 110 kV Grudziądz Strzemięcin – Żur. Podczas jazdy PKS-em nie czułem się jak bym był w Borach Tucholskich. Bardziej czułem się, jak był bym w górach. Do Tlenia dojeżdżamy po ok. 40 minutach jazdy. Trudy wycieczki i dziwna pogoda spowodowały, że nie wiedzieć kiedy, zmorzył nas sen i spaliśmy do wieczora. Przed zachodem słońca spacer po Tleniu i znów kolacja w „Lido” z niekończącymi się rozmowami z niezwykle miłą obsługą.


Dzień dziewiąty – czyli Grudziądz po raz drugi.

Skuszeni wtorkową propozycją dyspozytora, postanowiliśmy wybrać się na zwiedzanie zajezdni tramwajowej w Grudziądzu. Na przeszkodzie stanął nam jednak rozkład pociągów Arriva. Akurat jak na złość, ten o godz. 08.33 w soboty nie kursował. Ten o 05.34 za wcześnie, a o 11.49 mocno późno. Trudno. Jedziemy tym, o 11.49. Podróż bez zakłóceń. Na miejscu jesteśmy ok. godz. 13.00. Wchodzimy do dyspozytorni. Tu dramat. Wszystko się już skończyło, a pomimo dobrej woli dyspozytora nie ma akurat nikogo, kto by nas mógł po zakładzie oprowadzić. Do tego, dowiedzieliśmy się, że można było zwiedzać min wodociągi i inne podobnego typu obiekty. Trudno. Porobiliśmy nieco fotek tramwajów manewrujących na „trójkącie” obok dworca. Następnie, pieszo udaliśmy się na Starówkę. Akurat muzea tego dnia były bezpłatne. Można był też zwiedzić ratusz. Nie zwiedziliśmy wszystkiego, gdyż pociąg mieliśmy o 15.54, więc czasu nie było za wiele. Pogoda dopisała, więc zabraliśmy się za robienie fotek. Dzięki porywistemu wiatrowi, widoczność była bardzo dobra, na jakieś ok. 20 – 30 km. W porównaniu z wtorkiem, miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Poza grupkami dresiarzy i szalikowców, po ulicach nie przemieszczał się właściwe nikt. W kościołach ślubowe szaleństwo. Praktycznie każda świątynia „obsługiwała” te wydarzenia. Znacząca większość sklepów i lokali pozamykana. Trochę szokująca obserwacja. Zawsze mi się wydawało, że starówki w miastach tętnią życiem, a tu taka niespodzianka. Spacerkiem udaliśmy się na stację, by wrócić do domu. W ramach tzw. Walki z nudą – zrobiliśmy zakupy w dworcowym markecie, który dominuje na tyle, że wygląda na to, że dworzec to tylko dodatek do niego. Pociąg odjechał tylko 5 minut opóźniony, co i tak jest dobrym wynikiem, jak na kurs o 15.54. W drodze jedna z pasażerek pyta się innych współ pasażerów, jak ma dotrzeć do miejscowości Lipinki, pomiędzy Osiem i Warlubiem. Jedni nie wiedzą o co chodzi, drudzy tłumaczą tak pokrętnie, że w końcu musiałem się włączyć do rozmowy. Najpierw tłumaczyłem z głowy. Później okazało się, że jednak mam w plecaku kilka „sztabówek”, w skali 1:25000, w tym tą właściwą. Pasażerka i inni współpasażerowie byli w lekkim szoku. Na mapie pokazałem co i jak. Jedyne, czym musiałem zmartwić zainteresowaną, to, to że nie ma tam dojazdu jakąś zorganizowaną komunikacją. Przynajmniej o tej porze. Do Laskowic dojechaliśmy na czas. Następnie przesiadka w pociąg do Czerska i po 17.00 byliśmy w Tleniu. Wieczór poświęciliśmy na focenie zachodu słońca, który tego wieczora był wyjątkowo malowniczy. Prawie przed zamknięciem, w ramach podtrzymania tradycji, lądujemy w „Lido”, gdzie znowu prowadzimy dyskusje o okolicy oraz na inne tematy.


Dzień dziesiąty. Wszystko co dobre, szybko się kończy.

To w zasadzie ostatni dzień pobytu. Nie planowaliśmy szaleńczych wycieczek. Spacerowym tempem, postanowiliśmy zrobić kółko wokół granic Tlenia,. Spacerek zajął kilka godzin, a skończył się na opisywanym już wcześniej kąpielisku. Tu zabawiliśmy dłuższy czas. W między czasie, wystrugałem z kory sosnowej łódkę. Trochę nas ludzie omijali, bo w pieniek po wyciętym drzewie wbiłem swój pokaźnej wielkości nóż, a w ręku miałem scyzoryk, którym dłubałem łódkę. Po południu pakowanko, a wieczorem druga część spaceru. Zapuściliśmy się linią kolejową w stronę Osia. Niestety, zaczęło lać i ściemniać się, torowisko zrobiło się niebezpiecznie śliskie i postanowiliśmy wrócić. Wieczór jak zwykle w „Lido”. Ten lokal ma w sobie coś niezwykłego. Atmosfera, może nieco staroświeckie wyposażenie, na ścianach reprodukcje pocztówek, obrazujących Tleń i okolice w czasach jego świetności w latach 30-tych XX wieku. W tym lokalu nie uświadczysz szemranego towarzystwa, a obsługa jest tak niesamowicie miła, że zawsze się chce tam wracać. Jedzenie jest wyborne i po nie wygórowanych cenach. Pamiętam to miejsce z przed 30 lat i bardzo niewiele się w nim zmieniło. U nas w mieście, nie udało mi się jeszcze na takie miejsce trafić. Kiedyś było nim Cafe Natalia…..
Wieczór dobiegł końca. Rano trzeba będzie wracać.


Dzień 11 – powrót.

Co tu pisać? Arriva 08.33, potem kiblem do Bydgoszczy, z Laskowic o 09.39. Widoki po drodze, jak zwykle gwarantowane. Przy przejeździe przez Terespol Pomorski, patrzę na nieczynną linię Świecie – Pruszcz Bagienica - Złotów. Niesamowicie urokliwa trasa, z niegdyś pięknymi stacjami, które jeszcze pamiętam z lat 80 – tych. Na niektórych odcinkach wyrosły już pokaźne drzewa. Obok Terespola obserwuję linię 110 kV, na zabytkowych, kratowych słupach, które pochodzą jeszcze z przed II Wojny Światowej. To fragment ciągu linii 60 KV, z elektrowni Gródek i Żur, do Gdyni i Torunia. Obecnie jeden tor tej linii pracuje na napięciu 110 kV, drugi 15 kV. Ta linia, na chwilę obecną, stanowi odczep od ciągu liniowego 110 kV Żur - Kotomierz, do stacji Przechowo.
Do Bydgoszczy wjeżdżamy planowo, pomimo powolnej jazdy między Terespolem, a Parlinem, po torze niewłaściwym, z powodu robót sieciowych. Przed stacją widzimy testy kolejnego „Swinga”, na torze testowym zakładów PESA. Przed samą stacją widzimy szkielety kolejnych tramwajów tego typu, które tu powstają. O godz. 11.00 Teelka do Warszawy. I cóż. Koniec wypoczynku.

przydatne linki:

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Edgar dnia Czw 17:03, 14 Paź 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Edgar
naczelnik sekcji



Dołączył: 02 Cze 2008
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa-Jelonki

PostWysłany: Nie 2:48, 10 Paź 2010    Temat postu:

W ramach uzupełnienia, a może bardziej ciekawostki, załączam linki, pod którymi można zobaczyć jak wyglądały okolice, w których byliśmy w bardzo dawnych czasach. Zawsze ciekawiło mnie, jak te okolice wyglądały wcześniej. Ważnym momentem w historii, jest powstanie zalewu na rzece Wdzie, w 1929 roku. Powyższe w znaczący sposób wpłynęło na zmianę krajobrazów, jak też charakteru miejscowości Tleń (Klinger). Osie (Osche) specjalnie się nie zmieniło, choć nie zobaczymy już kościoła, który występuje na tych materiałach.
Żeby było ciekawiej, zdobycie informacji od miejscowej ludności jest bardzo trudne, a właściwie niemożliwe. Trochę to smutne. Choć wiem, że niektórzy posiadają różne, ciekawe materiały, to jednak nie dzielą się nimi.
Z ciekawostek, polecam porównanie obecnych obiektów, z ich historycznymi odpowiednikami, zwłaszcza jeżeli chodzi o mosty.
I jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy zauważyliście, ale na wielu pocztówkach znajdują się samoloty....


[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Edgar dnia Nie 2:51, 10 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Edgar
naczelnik sekcji



Dołączył: 02 Cze 2008
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa-Jelonki

PostWysłany: Nie 18:46, 13 Mar 2011    Temat postu:

W ramach uzupełnienia, znalazłem pewien akcent kolejowy, związany z budową wielokrotnie wspominanej elektrowni. Na podanej stronie można też w ramach powstającej animacji, znaleźć zdjęcia z budowy mostu w Grzybku, który też był przeze mnie opisywany.

[link widoczny dla zalogowanych]

Polecam też zdjęcie, które zostało niedawno dodane. Według informacji podanej przy zdjęciu, budowany jest most kolejowy w Tleniu, ale biorąc pod uwagę datę, zdjęcie dotyczy raczej przebudowy mostu, w związku z powstawaniem zalewu. Linia kolejowa, która przebiega przez ten most, powastała w roku 1906.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeusz
praktykant



Dołączył: 31 Paź 2013
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:16, 31 Paź 2013    Temat postu:

Wyrazy uznania i kapelusz z głowy!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Edgar
naczelnik sekcji



Dołączył: 02 Cze 2008
Posty: 945
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa-Jelonki

PostWysłany: Czw 14:02, 31 Paź 2013    Temat postu:

Dziękuję Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wmh.fora.pl Strona Główna -> Reportaż Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin